Nowość w naszych kinach, Denzel Washington, którego bardzo
lubię i nominacje do Oskara sprawiły, że wybrałam się w weekend do kina na film
„Lot”. Przyznam się, że spodziewałam się bardziej filmu katastroficznego, a
skończyło się dramacie.
Film opowiada historię kapitana Whitakera, który ma duży
problem z alkoholem i narkotykami, a będąc pod wpływem tych środków dokonał
jakiegoś niemożliwego manewru i uratował setkę osób od śmierci. Z jednej strony
naćpany i pijany kapitan samolotu za sterami, który ryzykuje ludzkie życie
poprzez swój stan, a z drugiej strony może i dzięki temu ratuje swoich
pasażerów…
Jak już wspominałam, spodziewałam się większej ilości ujęć
typowo katastroficznych, ale chyba to i dobrze, bo może nie wsiadłabym po tym
do samolotu ;-) Początkowa faza filmu, gdzie widzimy katastrofę, leci nam
szybko, ale powiem szczerze, że im dalej tym dla mnie coraz nudniej i coraz
bardziej kręciłam się w kinowym fotelu. Reżyser skupił się raczej na rozterkach
bohatera, jego kłamstwach i problemach niż na szybkiej akcji. Niektóre sceny
były dla mnie nieco przydługie, a samo zakończenie tej historii bez szczęśliwego
zakończenia (choć może jednak z happy endem?).
Generalnie polecam ten film, trochę przydługi, ale dobrze
się ogląda. Do tego dobra gra aktorska (zresztą jak zawsze) Washingtona i zabawna rola Johna Goodmana (która przypomniała mi moją ulubioną piosenkę Stonesów).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz